Kufel Przechodni Prawdziej Przygody,
czyli czego Ramande zazdrościć nam mo(r)że.

Oj tak – pierwszy wyścig o „Kufel Przechodni Prawdziwej Przygody” zakończył się zwycięstwem fundatorów... Szkoda tylko, że nastąpiło to już na tydzień przed wyjazdem...

Kufel, jak kufel – cynowy, z przykrywką, emblemat z żaglówką na samym froncie i grawurą na "deklu"...

01-Kufel 02-Kufel

Wbrew pozorom „organizacja” czegoś takiego nie była wcale taka prosta...

Pucharów i szklanych kufli można by mieć bez liku, ale... puchar to nie kufel, a w końcu to ja wyszedłem z propozycją, że to będzie pierwsza regata o KUFEL Prawdziwej Przygody... Szkło też nie wchodzi w rachubę, bo w trakcie rejsu zdarza się przecież często, że wszystko, co nie jest przybite gwoździem (albo przykręcone śrubą) ląduje na podłodze...

Wreszcie – mam go w rękach... i wtedy, kiedy wszystkie kłody zostały usunięte z drogi, okazuje się, że wyścig wygraliśmy walkowerem...

Zdzichowi, z całego serca życzymy szybkiego powrotu do zdrowia...

Sobota, 9.04.2011

Załoga startująca z Polski już jest w drodze. Wyjechali przed północą i chcą być na miejscu wczesnym popołudniem.
Jadą dwoma samochodami: w jednym Bartek z „autostopowiczami”,

08-Bartek
Bartek. Jeszcze ma czapkę (w ręce).

... a w drugim Malin, Witek, Olek z prowiantem i... Mariuszem. Mariusz chce spędzić z nami kilka dni.

03-Malin 04-Witek
Malin. Właśnie rzucił palenie.
Witek. Mazurskie obijacze są takie same.
06-Mariusz 05-Witek
Mariusz. Spogląda krytycznie na fale.
Olek w futerku. ;)

Leon, wujek Malina, leci Lufą z Hannoveru przez Monachium i ląduje w Splicie godzinę przede mną.

Ja, wychodząc z domu dopiero o dziewiątej rano i nie spiesząc się zbytnio, po czterech godzinach spotykam Leona na lotnisku w Splicie. Cóż – skipperowi coś się od życia neleżeć musi...
Obiecany „transfer” nie czeka na nas na lotnisku, ale – nauczeni doświadczeniem ostatnich lat nie przejmujemy się tym specjalnie– w końcu ktoś kiedyś MUSI nas odebrać...

07-Leon 09-Jacek
Leon. Żeglarz z doświadczeniem.
Jacek. [...]

Przestawiamy się „na relaks” i wspominamy stare czasy. Ile to rejsów już odbyliśmy razem? I jaki wiatr wiał wtedy? Tym razem będzie jeszcze lepiej!

Po drugim piwku odbiera nas Malin z Olkiem, a po następnych 30 minurach jesteśmy już w marinie.

W tym wypadku jesteśmy jednak szybsi, niż nasza firma charterowa: Mandecharter, całą firmą uczestniczy w regatach gdzieś na Adriatyku.
Nikogo nie ma w biurze, nikogo na kei, w recepcji nikt nic nie wie.

Całe szczęście, że Mariusz ma klucz do „źródełka” piwnego... Po dwóch godzinach zaczynają się nam podobać motorówki, a po następnych kilku, gdy do portu wpływa cała armada łódek, mamy już naprawdę dobre humory!

Przy tej okazji spotykamy Komandora Andrzeja Brońkę i załogę „Tawerny Skipperów”.
Nasz jacht „Tango” zostaje wprawdzie wyczyszczony i oddany w nasze ręce, ale dzisiaj nigdzie już nie wypłyniemy!

Około północy kończy się ostatnia beczka piwa i idziemy spać.

11-jacht 10-statek
Nasz jacht wieczorem... ... i w słońcu.

Niedziela, 10.04.2011

Jak to na niedzielę przystało... wstajemy wcześnie i już o 9:45 opuszczamy gościnny Kremik. Stawiamy żagle i „uczymy” się tego statku. W końcu to „Ferrari” wśród jachtów. Grot listwowy, leży w „Lazy Jacku”, talia jak na Mazurach, w środku kokpitu, obsługiwana może być przez sternika – tylko koło sterowe nieco zawadza...

13-talia 14-rigg
Talia, to jest to, co moja ręka w rękawiczce trzyma. ... a tak wygląda reszta statku...

Traveler biegnący w poprzek kokpitu na wysokości kolan spowoduje w pierwszych dniach kilka porządnych siniaków, stawianie i ściąganie grota wymaga precyzji od sternika i koordynacji całej załogi. Tylko genua rozwija się tak, jak... zwykły rollfok...

Płetwa sterowa jest wyważona i nie czuje się prawie żadnych sił na nią działających, a koło sterowe tak czułe, że... w tym dniu spowodowaliśmy chyba kalectwo większości węgorzy za nami płynących.

Zanurzenie też zmusza mnie do dodatkowego kombinowania: które ze znanych zatoczek mogę odwiedzić bez zastanowienia? W końcu w dwa razy większym jachcie mam zwykle zanurzenie dwóch metrów, a tutaj, przy tej „wadze piórkowej” o całe 80 cm więcej...

Około południa zapoznaliśmy się już na tyle z jachtem, że decydujemy się postawić spinakera.
To pierwsze stawianie „balona” w moim życiu, udaje się jednak bezbłędnie.
Wieje słaba „trójeczka” – wiatr w sam raz na poznawanie i zabawę z tym żaglem.

15-spi 16-spi
...Tango pod spinakerem...

Po trzech godzinach kombinowania, przestawiania i ustawiania, do naszej dotychczasowej wiedzy dochodzi pewność, że zbyt słaby wiatr w połączeniu z falowaniem nie jest „zdrowy” dla żadnego spi.
„Balon”, w ciągu 10 skund nieuwagi sternika, owinął się po prostu dookoła sztagu, blokując przy okazji genuę.

Po dobrych 30 minutach najwyższej koncentracji i artystycznego operowania silnikiem udaje się nam uratować sytuację. Ściągamy spinakera i stawiamy genuę.

Przed samym wejściem do portu wiatr się wzmógł i trzeba było sięgnąć do szota grota...
Cóż – to łódka regatowa i teraz... mam popalone palce, a knaga szczękowa została „zerwana”.

O 18:00 cumujemy „longsite” w porcie miasta Vis, na wyspie o tej samej nazwie.

W najbliższej tawernie przychodzi pora na podsumowanie pierwszego dnia:

- mamy sportową łódkę, której prowadzenie wymaga wytężonej uwagi i która już przy słabym wietrze osiąga swoją prędkość maksymalną. Nauczeni pływaniem na dużo dłuższych jachtach, jesteśmy nieco zawiedzeni jej osiągami, ale cóż – fizyki nie da się oszukać.

- już po pierwszym dniu tworzymy bardzo zgraną załogę: mamy na pokładzie weteranów jachtingu morskiego, ambitnych i doświadczonych żeglarzy mazurskich i... motorowodniaka... który nie lubi przechyłów...

Dzień kończymy imprezą urodzinową Leona, który obchodzi 75-lecie...

17-vis 18-Mariusz
Vis. Mariusz nie lubi przechyłów.

Dzisiaj przepłynęliśmy 43,2 nm
byliśmy 8,25 h w drodze,
z tego: 2,33 h na silniku i 5,92 na żaglach.

Poniedziałek, 11.04.2011

Głowa boli i nie chce mi się pisać.

Mariusz musi wrócić do pracy. Decyduje się na prom do Splitu. Prom odchodzi o 15:00, więc ma nieco czasu na odpoczynek...

Talię grota przestawiamy na inną knagę szczękową i około godziny 11 wychodzimy z portu.

19-Talia 20-wyjscie
Kombinacje ze sznurkami. Na razie wszystko wygląda dobrze...

Kierujemy się na Bisevo, jednakże falowanie morza wprowadza zakłócenia w funkcjonowaniu zmęczonego już imprezą urodzinową błędnika większości załogantów.

23-blednik 24-zyganie
Nie męcz zwierząt! Wypuść pawia!

W tych warunkach (fala do 2 m, wiatr ok. 30 kts) decydujemy się na zmianę planów i kierujemy się bezpośrednio do Splitu.

21-fale 22-fale
Trochę huśta...

W ciągu dnia przestaje działać GPS, a ponieważ jest on połączony w tzw. „SEA-TALK” z innymi instrumentami pokładowymi, to od tej chwili nie mamy również autopilota, ani żadnych pewnych danych dotyczących wiatru i naszej prędkości.

Cały elektroniczny system, tam gdzie mógł, przełączył się na systemy rezerwowe, które nie były chyba nigdy porządnie ustawione. Wskazania kierunku wiatru są inne niż pokazuje „chorągiewka” na szczycie masztu, a logg podaje prędkość o 1/3 mniejszą, niż kieszonkowy GPS.
Oznacza to, że od tej chwili trzeba nawigować „klasycznie”.

Do Splitu podchodzimy już po zachodzie słońca. Po ciemku wpływamy do mariny i cumujemy o 21:00.

25-split 26-Split
Zachód słońca przed Splitem

Marinero przychodzi dopiero po 15 minutach – pewno zaspał (albo coś innego na „z”...).

Marudzi straszliwie, więc dostaje „Tyskie” w puszce i... odchodzi prędziutko.

Część załogi spotyka się z Mariuszem, który nie może uwierzyć, że udało nam się w tej pogodzie osiągnąć Split.
Rozbijamy się taksówkami – najpierw z centrum do mieszkania Mariusza, a potem z powrotem do mariny. Grubo po północy załoga zasypia na jachcie.

Dzisiaj przepłynęliśmy 33,2 nm
byliśmy 9,17 h w drodze,
z tego: 2,60 h na silniku i 6,57 na żaglach.

Wtorek, 12.04.2011

Rano, grupa zaopatrzeniowa wychodzi „na łowy”. Celem jest targ na starym mieście i (tak przy okazji) zobaczenie pałacu Dioklecjana...

27-targ 28-palac
Nawet tutaj można spotkać rodaków... Stare miasto zostało wbudowane w Pałac... A nie odwrotnie!

O 11:42, zaopatrzeni w świeży, swojski chleb, jajka i mnóstwo „zieleniny” rzucamy cumy.
GPS i cały „Sea-Talk” nie działa. Woda jak olejem oblana, ani jednej zmarszki nie uświadczysz.
Prognoza zapowiada Borę po godzinie 18:00, więc staramy się spieszyć.

O 14:15, po raz trzeci w trakcie tego rejsu przechodzimy przez cieśninę pomiędzy Brac i Solta i coraz bardziej zaczyna wiać... Stawiamy więc żagle i bierzemy kurs na Hvar.

29-olej 30-wrata
Olej. Cieśnina.

Tradycyjnie już, bo znowu po zmroku, cumujemy w porcie miejskim Hvar.
Po nas podchodzą jeszcze trzy czeskie jachty z kursantami na chorwacki patent „Voditiel Broda”.
Rozmawiamy ożywienie we wszystkich językach świata, a poproszeni o to, udzielamy rad i rysujemy diagramy ustawienia żagli... Czeski skipper skąpi kursantom swej wiedzy...

Dzisiaj przepłynęliśmy 22,8 nm
byliśmy 8,48 h w drodze,
z tego: 2,40 h na silniku i 6,08 na żaglach.

Tradycją już jest, że Malin przynajmniej raz na rejs WPADA W PORCIE do wody. Tym razem postanowiłem dotrzymać mu towarzystwa i wchodząc  na pokład, wylądowałem RÓWNIEŻ w wodzie... Ciuchy zawiesiłem na relingu i... już ich więcej nie widziałem...

W nocy przyszła BORA.

O trzeciej nad ranem uderzyła w statek i rozkołysała wodę w porcie. Razem z Bartkiem powiązaliśmy dodatkowe cumy i przez jakieś pół godziny obserwowaliśmy z brzegu zachowanie jachtu, a następnie poszliśmy spać.

.. a o czwartej wstał Malin i zaczął grać szanty...

Patrząc z perspektywy tych paru tygodni, które upłynęły od rejsu muszę stwierdzić, że wtedy byłem zdecydowany NIGDY WIĘCEJ nie zabierać płytek z szantami na rejs.

Bo Malin upodobał sobie dwa tytuły Jurka Porębskiego: „Radio Szczecin” i „Najdroższy śledź”.

I nie było by niczego złego, gdyby nie to, że on (Malin) próbował śpiewać razem z dzwiękami płynącymi z głośnika...

To wyglądało mniej więcej tak, że z (nieregularną) częstotliwością ok. 30 sekund, mniej więcej co 20-te słowo zostawało wykrzyczane przez Malina, przerywane konsumpcją „płynu od ogórków”
(dla niewtajemniczonych: słuchaj „Radio Szczecin”), przekleństwami na temat odtwarzacza i prośbami o pomoc w obsłudze sprzętu...

Trwało to do 08:00.

MIMO WSZYSTKO Malina NIE wrzuciliśmy do wody.

Środa, 13.04.2011

W związku z takimi a nie innymi warunkami, wstaliśmy dosyć wcześnie i poszliśmy do tawerny na kawę.

31-Hvar 32-Hvar
Nabrzeże. Za chwilę Czesi (najbliższy statek w tle) odpłyną, zapominając dwóch załogantów...

Reszta załogi (tzn. bez Malina) opuściła statek i poszła na wycieczkę do Kastel (twierdzy) na szczycie góry.
Naprawdę warto się tam wybrać!

Idzie się najpierw uliczką-schodami, potem poprzez piękny ogród z agawami, figami i cytrynami wielkości jabłek – i to już w maju!
Pełno kwiecia i zapachów... Niestety – muzeum było zamknięte.

33-kastel 34-kastel
Schody. Strome. Ogród botaniczny.
35-cytryny 36-figi
Cytryny. Figi.

Będąc na szczycie zauważyliśmy, że pogoda zaczęła się szybko i zdecydowanie poprawiać. Popędziliśmy w dół i o 14:45 rzuciliśmy cumy biorąc kurs na Korculę.

37-pogoda 38-pogoda
... na szczycie... ... pogoda...

Malinowi chyba „soczek od ogórków” nieco zaszkodził. Zaopatrzony w pas bezpieczeństwa przewisiał na relingu do końca dnia.

39-malin 40-malin
Malin, soczek od ogórków i pas bezpieczeństwa.

Tradycyjnie już, bo w ciemnościach, przycumowaliśmy w ACI-Marina Korcula o godz. 22:05.

Dzisiaj przepłynęliśmy 26,6 nm
byliśmy 7,30 h w drodze,
z tego: 2,50 h na silniku i 4,80 na żaglach.

Czwartek, 14.04.2011

Dień rozpoczął się obfitym śniadaniem i zwiedzaniem miasta.

41-Korcula 42-korcula
Korcula

Wyszliśmy o 11:15.
W drodze podziwiamy ośnieżone szczyty górskie.

43-Wyjscie 44-sczczyty
Miasto od strony wody. Śnieg na szczytach.

Dwie godziny później wpis w książce podaje: „grot - drugi ref, genua cała, kurs 320°”

O 19: 20 rzuciliśmy kotwicę w zatoce U. Batala na wyspie Proizd. To w sezonie jest zatoką nudystów (i nudystek), ale teraz nie było nikogo.
Zjedliśmy obiado-kolację i przygotowaliśmy się do rejsu nocnego.

O 20:00 ruszyliśmy w drogę. To już początek końca rejsu, a jesteśmy tak daleko od portu macierzystego, że musimy nieco podgonić nocą.

Załoga pouczona, kapoki w kokpicie, wachty podzielone.
Wszyscy cieszą się na ŻEGLOWANIE nocą...

O 21:37 wyłączyli wiatr. Przechodzimy na silnik. Bierzemy kurs 315°.

Wachtowi prowadzą statek, reszta załogi (prócz mnie) śpi w kojach. Ja drzemię w kokpicie albo w mesie.

46-wachty 45-wachty
Pierwsza wachta Druga wachta

Piątek, 15.04.2011

02:04 - alaaaaarm!

Pomimo, że płyniemy na silniku, napięcie w akumulatorach spadło do 7,9 V.
Oznacza to, że alternator już od dłuższego czasu nie ładuje!
Przyrządy wysiadają jeden za drugim, wyłączamy więc wszystko, co pobiera energię elektryczną, prócz świateł pozycyjnych.

Sprawa wygląda jasno: płynąc dalej tym samym kursem ryzykujemy, w razie wyłączenia się świateł, że nasz jakiś duży frachtowiec albo prom pasażerski „przeoczy”. A zielone już teraz zaczyna „mrugać”...

Tylko gdzie my jesteśmy?! Całe szczęście, że niemal w każdej komórce jest teraz odbiornik GPS... ;)

O 03:12 weszliśmy w Soltanski Kanal, kierując się do Trogiru.

Klasyczna nawigacja na światła: z mapą, lornetką i stoperem. To co misie lubią najbardziej!
Pomiędzy lampami i skałami przeciskamy się do portu...

O 04:56 zeszliśmy na ląd w Trogirze.

Dzisiaj przepłynęliśmy 51,8 nm
byliśmy 17,68 h w drodze z przerwą na kotwicy trwającą 40 min, czyli 0,67 h,
10,40 h płynęliśmy na silniku i 6,61 h na żaglach.

47-nocka 48-nocka
Trogir - stare miasto. Marina ACI.

Załoga spała do 10:00.
Potem zdrowe śniadanko: sałatki, owoce, ważywa.

49-sniadanie 50-trogir
Śniadanie. Nabrzeże.

Po śniadaniu zwiedzamy miasto urodzenia Marco Polo, robimy kilka zdjęć i wracamy na statek.

51-trogir 52-trogir
Stare Miasto od przodu... ...i od tyłu...

Lista usterek rośnie coraz bardziej.
W tej chwili nie działa:

- cała elektronika i ładowanie silnikiem,
- rollfok jest zablokowany,
- suwklapa również,
- topenanta uciekła,
- a o pompach zęzowych można zapomnieć.

W tym sensie czujemy się jak na XVI-wiecznym żaglowcu: woda przelewa się przez kabiny, żadnej techniki do pomocy.
Gdyby trasa była dłuższa, to zacząłbym się poważnie zastanawiać nad bezpieczeństwem statku.
Całe szczęście, że Kremik jest oddalony „o rzut beretem”.

Wychodzimy więc o 13:30, płacąc w Kapitanacie cenę za ½ dnia.

Aż do samech główek portowych idziemy na żaglach i cumujemy o 18:15. To już koniec rejsu.

Jeszcze tego samego dnia nieoficjalnie oddajemy statek, oficjalnie zrobimy to dopiero następnego dnia.

Dzisiaj przepłynęliśmy 18,2 nm
byliśmy 4,75 h w drodze,
z tego: 1,60 h na silniku i 3,15 h na żaglach.

Ogólnie w trakcie rejsu log zarejestrował przepłynięcie 162,6 nm,
byliśmy 54,96 h w drodze,
z tego: 21,83 h na silniku i 33,13 h na żaglach.

Sobota, 16.04.2011

Śniadanie, pakowanie i oddanie statku. Problemów nie było.

Po Malina, Witka i Olka przyjechał Mariusz i spieszy im się do domu. Szczególnie Olkowi.
Czyżby ktoś aż tak na niego czekał? ;)

Leona i mnie na lotnisko odwozi Bartek.
(Tak á propos – Bartek „Cicha Woda” okazał się doskonałym sternikiem w czasie tego rejsu!)

Potem samolot, tramwaj... i trzy godziny później już jestem w domu...
W zasadzie zupełnie nie zmęczony...

Cóż – jutro wchodzimy w „real life”...

.. ale w przyszłym roku!....

53-zaloga

--------------------------------------------------------
Uwagi i pretensje prosimy wpisywać na [forum] <-- kliknij!

Galeria ze zdjęciami jest [tutaj] <-- kliknij!

 
Prawdziwa Przygoda by Marek and Jacek
Design by : Place your Website.