Dziennika pokładowego część druga...

Klaudiusz Kobiela

Poniedziałek, 26.01.2009


Dzisiaj mamy nasz najdłuższy etap przed sobą. Płyniemy z Kingstown do Soufrière. Czyli opływamy od zachodu całą wyspę St. Vincent, przedzieramy się przez otwarty Atlantyk i dopływamy do Soufrière, które jest położone, jak już wiemy, mniej więcej w 1/3 długości zachodniego wybrzeża St. Lucia. W sumie jakieś 52 nm, jak poprzedniego wieczoru wyliczył Mariusz za pomocą cyrkla, który ma dwie igły, zamiast jednej i ołówka, jak w każdym porządnym, normalnym cyrklu, który pamiętam jeszcze ze szkoły.

Klaudiusz Kobiela

Wtorek, 27.01.2009


Stoję na dziobie Marcella i przyglądam się życiu w zatoce. Jest wcześnie rano, na sąsiednich jachtach Norwegowie jeszcze śpią, w dali widać budzące się do życia miasteczko, przygotowujące się do następnego dnia; dla jednych jak codziennie wytężonego, a dla wielu jak codziennie ospałego. Wkrótce minie ten następny dzień, jak wczoraj i jak przedwczoraj, jak kartka oderwana z kalendarza i prawdopodobnie tylko niewielu pozostanie ten dzień w pamięci, jako coś szczególnego, chociaż powinien, choćby tylko dlatego, że nikt z nas tego dnia drugi raz już nie przeżyje, i że ta niepowtarzalność sama w sobie to już coś szczególnego. Ale o tym wszystkim rzadko myślimy budząc się do życia w Soufrière, na St. Lucia. Budzimy się do codziennych czynności, nie zastanawiając się specjalnie nad tym, bo tak już jest skonstruowana natura ludzka.

Klaudiusz Kobiela

Środa, 28.01.2009

 

Ze snu budzi nas brutalnie Święty Mikołaj, wali wiosłem o burtę i krzyczy coś o prezentach.
Wypadam na pokład, rzeczywiście jest, na głowie czerwona czapka z białym pomponen; reszta stroju jest już karaibska i Mikołaja nie przypomina. Zamiast rózgi ma wiosło, a zamiast sań deskę surfingową na której stoi. Prezenty ma również na desce: kilka kiści małych bananów i kilka grapefruitów.
Mikołaj kładzie na pokładzie Marcella kilka bananów i jednego grapefruita. Mówi, że się nic nie należy, bo to prezent od Św. Mikołaja. I zaraz odpływa ten nasz szlachetny Mikołaj, zręcznie odpychając się wiosłem w kierunku następnej łódki.



Klaudiusz Kobiela

Czwartek, 29.01.2009


Budzimy się solidarnie bardzo wcześnie (spaliśmy długo też solidarnie), ale nasi sąsiedzi wstali jeszcze wcześniej, bo gitary już grają na pełnych obrotach, z obu stron, niestety nie to samo, więc nie mamy stereofonii, lecz kakofonię.
Tylko harcerek już nie ma.


Dzisiaj mamy dzień turystyczny; będziemy zatem tylko odpoczywać.

 

Klaudiusz Kobiela

Piątek, 28.01.2009


To nasz ostatni dzień żeglowania. Płyniemy do Le Marin, tam gdzie nasza przygoda się zaczęła.
Od jutra będziemy znowu tylko zwykłymi turystami, obładowani bagażami będziemy czekać, jak wszyscy na taksówkę i samolot. I nikt z naszych pasywnych współtowarzyszy podróży nie będzie wiedział, nie będzie podejrzewał, że ma obok siebie rasowych żeglarzy, ogorzałych od wiatru, morskiej fali i przygód, o których nasze wnuki będą naszym prawnukom z rozdziawionymi z niedowierzania ustami przy kominku opowiadać. Ale czy te prawnuki będą tego chciały słuchać?


Klaudiusz Kobiela

Sobota, 29.01.2009

Pani ze Sparkling Charter jest bardzo zadowolona. ’Beautiful, very beautiful’ mówi, patrząc z uznaniem na naszego Drugiego (naszą Drugą). Jola cały inwentarz kambuzowy posegregowała, policzyła i sporządziła listę.
A całą załogę zapędziła do sprzątania, co w przypadku Waldka nie było proste; Waldek sprzątania nie lubi.

 
Prawdziwa Przygoda by Marek and Jacek
Design by : Place your Website.